Odwiedziliśmy Tokio i - tak jak zapowiadałam - przyszedł czas nas relację. Aby wspomnienia nie wywietrzały, postaram się zrobić najbliższe kilka wpisów na temat tego, co widzieliśmy i robiliśmy przez owe 5 dni naszej wycieczki.
Szczerze powiedziawszy, decyzja o wyjeździe nie była wcale taka łatwa. W tym roku dużo podróżowaliśmy (Seul, Kuala Lumpur, Tajlandia), a co się z tym wiąże, z urlopu zostało tylko kilka dni. Niemniej jednak myśl o zobaczeniu jesieni w Tokio chodziła za mną natrętnie, aż w końcu wymiałczałam u męża zgodę na jeszcze jedną podróż :3
Decyzja, aby zobaczyć Tokio nie była prosta również z powodów emocjonalnych. O takim wyjeździe marzyłam grubo ponad dekadę i jeszcze kilka lat temu, mieszkając w Polsce nie umiałam sobie nawet wyobrazić sytuacji, gdzie finanse pozwoliłyby na taką podróż. Od Tokio zaczęło się też myślenie o emigracji na stałe - to właśnie rozważając wyjazd to tego miasta doszłam do wniosku, że jestem tak rozgoryczona rzeczywistością życia w Polsce, że - po wylądowaniu w kraju, który jawił się wręcz magicznie - nie byłabym w stanie z niego wyjechać.
W podróż do stolicy Japonii wybraliśmy się bardzo wczesnym rankiem. Lot trwał koło 7 godzin i była to jedna z mniej przyjemnych podróży powietrznych, jakie zdarzyło mi się odbyć. Turbulencje trwały właściwie przez większość czasu (uroki latania nad nękanym monsunami Wietnamem?). W Tokio Narita wylądowaliśmy koło godziny 16:00 czasu lokalnego.
Za bardzo nie mieliśmy planu, jak chcemy się przedostać do miasta, więc skusiliśmy się na półtoragodzinną podróż lokalną koleją, aby potem przesiąść się na tokijskie metro. W sumie przyjemnie było posiedzieć sobie w pociągu i oglądać uciekający za oknem krajobraz jesiennej Japonii. Niektóre widoki zielonych pól oraz opustoszałych stacji kolejowych właściwie jak z mangi!
Tokio niestety powitało nas zniechęcająco deszczową pogodą - choć temperatura była znośna (koło 18 stopni), padało nieprzerwanie i na ulicach pojawiały się rozległe kałuże oraz potoki.
Po zameldowaniu się w hotelu (Kitano Arms, w sumie w centrum miasta i dosyć przyjemne miejsce), mimo ulewy zdecydowaliśmy się ruszyć na miasto i coś z niego zobaczyć. Wybór padł na lokalną stolicę otaku - Akihabarę, której oryginalnie nie brałam pod uwagę jako wartej odwiedzenia. Moje lata jako zagorzałej fanki mangi i anime dawno minęły ;). Z braku jednak lepszego pomysłu tam skierowaliśmy swoje kroki. Tokijskie metro okazało się banalne w obsłudze oraz bardzo skuteczne jako środek transportu! Właściwie w ciągu kilku minut można z łatwością zmieniać dzielnice. O ile metro w Singapurze służy jako szkielet transportu publicznego i jest dopełniane autobusami; w Tokio pokrywa centrum miasta gęstą siatką samodzielnych połączeń.
Akihabara słynie z ogromnych domów handlowych i mniejszych sklepików, oferujących ogromny wybór elektroniki, sprzętu grającego, aparatów fotograficznych, ale przede wszystkim mangi, anime, książek, gazet oraz płyt muzycznych.
Figurki kolekcjonerskie - cena każdej to około 5,000 jenów.
Urocze dziewczyny w okienku kafejki/teatru AKB48
Sama dzielnica jest ogromna i mieści w sobie kilka potężnych budynków, wliczając w to 8 piętrowy dom towarowy Yodobashi-Akiba, zapełniony od góry do dołu elektroniką, zabawkami i kolekcjonerskimi figurkami. Ceny nie zachęcają jednak do zakupów - japoński jen jest dość drogi, a dostępne produkty wcale tańsze.
Pokręciliśmy się trochę, jednak deszcz naprawdę dokuczał, więc zawróciliśmy do hotelu.
Zapraszam na kolejne notki i zachęcam do "polubienia" strony w serwisie Facebook, gdzie pojawią się dodatkowe zdjęcia :)
Wow, zazdroszczę Wam tej podróży :)
OdpowiedzUsuńTeż chciałabym tam pojechać i zwiedzić co nieco.
Życzę Ci weny na napisanie kolejnych notek, a raczej relacji z podróży :)
nie jestem fanką kultury japońskiej ani samego kraju (mam na myśli, że nie jest to moja pasja), moje wyobrażenie jest bardzo stereotypowe - kwiaty wiśni, nowoczesność, takie tam ;p w ramach akcji poszerzania horyzontów, czytam właśnie książkę Alexa Kerra "Psy i demony. Ciemne strony Japonii", która maluje obraz dość szary i ponury, dlatego nie mogę się doczekać Twoich wrażeń z podróży i pewnie spojrzenia z innej perspektywy ;)
OdpowiedzUsuńzrobiłaś może zdjęcia tych krajobrazów z pociągu? baaaaardzo chciałabym je zobaczyć *___* czekam z niecierpliwością na kolejne notki! :3
OdpowiedzUsuńrównież zazdroszczę, Azja zdaje się być tak inną, odległą rzeczywistością, że aż ściska niemoc jej obejrzenia :)
OdpowiedzUsuńAleż Ci zazdroszczę. ;)
OdpowiedzUsuńZ chęcią zwiedziłabym Japonię, może za kilka lat jak środki pozwolą. Jak na razie raduję się twoimi cudownymi zdjęciami oddającymi magię Tokio. : D
Jejku, ZAZDROSZCZĘ jak tylko się da :( Mam nadzieję, że i mnie uda się kiedyś zobaczyć Tokio, to moje marzenie od dzieciństwa :). Nie mogę doczekać się kolejnych notek, można tylko prosić o więcej zdjęć? ;) Pozdrawiam :))
OdpowiedzUsuń;) jejku.. fantastycznie jest móc tam pojechać i zobaczyć to wszystko na własne oczy.. *__*
OdpowiedzUsuńByłaś może w sklepach muzycznych, masz jakieś zdjęcia ?
OdpowiedzUsuńpozazdrościc, też bym się z chęcią wybrała na wycieczkę do Tokio :3
OdpowiedzUsuńnawet nie wiesz jak bardzo ci zazdroszczę. :3
OdpowiedzUsuńŁaaaa zazdroszczę! Ja też czekam na moment kiedy będzie mnie stać na taką podróż
OdpowiedzUsuńZazdroszczę wyjazdu...
OdpowiedzUsuńNie ukrywam, ze moim marzeniem jest tak pojechać, niestety teraz to nie jest możliwe...
Jak na razie czekam na zdjęcia... Na namiastkę tego co może kiedyś zobaczę na własne oczy... ;)
U nas w Polsce też pogoda nie napawa optymizmem... zazdroszczę ( w pozytywnym sensie) Wam tej wyprawy ;) Czekam na więcej!
OdpowiedzUsuńPisząc "metro" masz na myśli tokijskie metro czy kolejkę podziemno-naziemną? Bo mają i jedno, i drugie, zresztą znakomicie skomunikowane, więc można się wygodnie przesiadać pomiędzy metrem i kolejką, i nawet korzystać z tej samej karty biletowej.
OdpowiedzUsuńJa też nie wiedziałam, jak mam wyjechać z tego raju, kiedy po miesięcznym pobycie w Japonii jechaliśmy pociągiem na Naritę... Czekam na relację z kolejnych dni! *^v^*
Swietny blog! dopiero dzis znalazlam ale napewno zostane na dluzej. Moja druga polowka jest mega wkrecona w mange, tak tez nasze koty dostaly japonskie imiona... a my ciagle do skarbonki na nasza Japonie zbieramy ;)))
OdpowiedzUsuńTeż bym chciała pojechać do Tokio. :3 Mam nadzieje, że niedługo nowa notka będzie. :D
OdpowiedzUsuńHej, wiesz może czy ten teatr czy też kafejka AKB48 ma coś wspólnego z zespołem AKB48?
OdpowiedzUsuńFajnie sie czyta relacje kogos innego o moim wlasnym podworku. W 5 dni chyba to tylko mieliscie czas na raczej minimalne zwiedzanie okolicy, ze wszystkim przewodnikowymi "pulapkami" jak Asakusa, Ginza, Harajuku, et al.
OdpowiedzUsuńCzytając Twój blog dochodzę do wniosku, że jedno z najbardziej traumatycznych Twoich doznań to fakt życia w Polsce i bycie Polką. No cóż… nawet Ci nie współczuję.
OdpowiedzUsuńA jeśli chodzi o magię np. Japonii to zapraszam wszystkich "zazdrośników" do wejścia na YouTube: "życie w Japonii" lub na link http://www.youtube.com/watch?v=d08cOf0JjP0,
Fajnie,że masz motywacje opisywac to wszystko.
OdpowiedzUsuńCiesze się,ze moge sobie poczytac bo to wiarygodne zrodło,zresztą mozna sie poczuc choc na chwile jakby sie tam było.
widziałaś AKB48?!Kocham je, oglądam ich teledyski od 2 lat i nadal mi się nie nudzą!
OdpowiedzUsuń