W zeszłym roku kilkukrotnie miałam okazję w ramach podróży służbowych przelatywać przez Chiny - choć nigdy nie były one celem moich podróży, najtańsze bilety przelotowe w Azji często zahaczają o wielkie chińskie miasta.
Po kilku w miarę nieszkodliwych przesiadkach w Szanghaju, odważyłam się na lot do Singapuru z przesiadkami w dwóch wielkich chińskich miastach - Qingdao i Nankin. Dwóch miastach z dala od przetartych turystycznych szlaków.
W teorii przez Chiny obcokrajowiec może przejechać na jednodniowej, wydawanej ad hoc wizie tranzytowej. Ale nie wolno mu opuszczać specjalnej strefy dla tranzytów międzynarodowych w ramach lotniska. Nie wolno mu wejść na chińską ziemię.
Zaczynając moją podróż powrotną do Singapuru, już w mieście startowym dowiedziałam się jednak, że tak łatwo nie będzie, ponieważ w Qingdao będę musiała zrobić pełen "check-out" i powtórny "check-in". To mogło wróżyć tylko i wyłącznie problemy.
Po wylądowaniu w Qindao tłum podróżujących ze mną Chińczyków żwawo przeszedł przez odprawę paszportową. Ja do lady podeszłam jako ostatnia. Po drugiej stronie Chinka - młodsza ode mnie, o przepięknej, klasycznie chińskiej twarzy; przerażona na mój widok, nie znająca ani słowa po angielsku...
Pokazuję jej mój elektroniczny bilet. Ona mówi do mnie po Chińsku. W odruchu desperacji wyciąga dłoń i palcem drugiej ręki zaczyna rysować na niej chińskie znaki. Tak w Chinach komunikują się osoby, które nie rozumieją swoich dialektów - choć wymowa bywa różna, wszystkie dialekty współdzielą ten sam system znaków.
Problem polega na tym, że mój dialekt to angielski, język, który doskonale wystarczał do komunikacji w Tajlandii, Japonii i Korei. Ale nie w Chinach.
Po około 10 minutach do lady podchodzi przełożona urzędniczki. Oglądają mój paszport z każdej strony. Zaczynają dzwonić do wyższych przełożonych. Po kolejnych 10 minutach jest rozwiązanie - dostaję do paszportu specjalną, przyniesioną w specjalnym pudełeczku pieczątkę. Atrament w pudełeczku jest zaschnięty, więc pieczątka ledwo się wbija.
Zostaję wpuszczona na teren Chińskiej Republiki Ludowej. Lotnisko w Qingdao jest przerażająco wielkie, nowoczesne, ale też szare i byle jakie. Ogromna hala wyłożona jest wyblakłym granitem, pod ścianami rzędy plastikowych i stalowych krzeseł. Kilka rozrzuconych w hali sklepików, kilka ław. W centrum wielkie szklane drzwi, a za nimi droga do miasta Qingdao.
Swoje kroki udaję do toalety. Jest czysto, widać uwijającą się osobę sprzątającą. Wśród 6 kabin jedna oznaczona jest jako "zachodnia" toaleta (w przeciwieństwie do preferowanej w Chinach toalety kucznej). Ale drzwi są zablokowane. Najwyraźniej nikt z niej nie korzysta. Na szczęście w toaletach po drugiej stronie lotniska taka kabina jest otwarta.
Halę wylotów wypełnia kolorowo-szary tłum. Szary tłum to robotnicy - niscy, o kwadratowych twarzach, krótko ściętych włosach i miedzianej cerze. Z obowiązkowymi plecakami, adidasami i dżinsowymi kurtkami - zmęczeni, zużyci, zniechęceni. "Kolorowi" to Chińczycy, którzy najbardziej skorzystali na bogaceniu się Chin. Ich charakterystyczny sposób ubierania się można rozpoznać wszędzie - ubrania w jaskrawych kolorach, wszystko ozdobione cekinami, dżetami, kryształkami. Każdy z telefonem w ręku.
Czekam na "check-in", albo przynajmniej tak mi się wydaje. Wszystkie napisy są po chińsku, nikt nie mówi po angielsku. Nikt. Dopada mnie uczucie osamotnienia. Po raz pierwszy w życiu doświadczam izolacji - nie mówię w języku, w którym mówią wszyscy. Moje gesty nie są rozumiane, a ja nie rozumiem, co na migi chcą pokazać mi inni.
Budzi się we mnie bunt - dlaczego nikt nie zadał sobie trudu nauczenia się angielskiego? Przecież to międzynarodowy język! Ale nie tutaj. W Chinach osoba, która nie zna chińskiego, jest sama sobie winna. Przecież tutaj WSZYSCY mówią po chińsku. Po co im angielski?
Udaje mi się odebrać mój bilet, ale nie umiem się dowiedzieć, gdzie mam z nim iść. Pani w okienku "check-in" na migi kieruje mnie na najbliższe krzesło. Mija sporo czasu i nic się nie dzieje, okienko "check-in" zostaje zamknięte. Gdy godzina odlotu zbliża się nieubłaganie, ja nie mam wątpliwości, że sprawy muszę wziąć w swoje ręce. Wchodzę do na "chybił-trafi" do pierwszej lepszej strefy odpraw paszportowo-celnych. Za ladą panowie w mundurach wojskowych, za moimi plecami przez halę przemaszeruje kolumna 12 wojskowych. Jeden z celników zabiera mi paszport.
10 minut do odlotu. Wysyłam gorączkowe SMSy do męża, by przygotował się na kupienie mi biletu na następny lot. Wiem, że jest źle, ale próby komunikacji z urzędnikami nic nie dają.
Do hali odpraw wpada młody chłopak w mundurze linii lotniczych, z których korzystam. Po raz pierwszy słyszę słowa które rozumiem: "follow me". Idziemy szybkim krokiem. Chłopak przeprowadza mnie przez szereg drzwi i bramek, idziemy przez różne hale i korytarze. Idziemy tak szybko, że tracę oddech. W końcu wychodzimy na taflę lotniska, gdzie czeka mini-wan, w którym, poza kierowcą, siedzi jeszcze jeden mężczyzna oraz kilka stewardes. Siadam na pierwszym lepszym miejscu, ale dalej czekamy. Po kolejnych minutach do pojazdu wsiada jeden z "szarych". Wsiada z ogromnymi trudnościami, gdyż ma oczywistą dysplazję biodrową. Stewardessy krzyczą na niego, najwyraźniej jest on ostatnim pasażerem. On próbuje przepraszać, ale wydaje się, że tylko dolewa oliwy do ognia. Mini-wan pędzi po płycie lotniska do zaparkowanego na jego końcu samolotu. Jest gorąco, promienie zachodzącego słońca wydają się parzyć. Stewardessy dalej krzyczą, ale wiem, że nie będą krzyczeć na mnie, bo nie mówimy tym samym językiem.
Do hali odpraw wpada młody chłopak w mundurze linii lotniczych, z których korzystam. Po raz pierwszy słyszę słowa które rozumiem: "follow me". Idziemy szybkim krokiem. Chłopak przeprowadza mnie przez szereg drzwi i bramek, idziemy przez różne hale i korytarze. Idziemy tak szybko, że tracę oddech. W końcu wychodzimy na taflę lotniska, gdzie czeka mini-wan, w którym, poza kierowcą, siedzi jeszcze jeden mężczyzna oraz kilka stewardes. Siadam na pierwszym lepszym miejscu, ale dalej czekamy. Po kolejnych minutach do pojazdu wsiada jeden z "szarych". Wsiada z ogromnymi trudnościami, gdyż ma oczywistą dysplazję biodrową. Stewardessy krzyczą na niego, najwyraźniej jest on ostatnim pasażerem. On próbuje przepraszać, ale wydaje się, że tylko dolewa oliwy do ognia. Mini-wan pędzi po płycie lotniska do zaparkowanego na jego końcu samolotu. Jest gorąco, promienie zachodzącego słońca wydają się parzyć. Stewardessy dalej krzyczą, ale wiem, że nie będą krzyczeć na mnie, bo nie mówimy tym samym językiem.
Jestem przedostatnią osobą wsiadającą do samolotu. Po chwili samolot pędzi już do pasa startowego i podrywa się do lotu. Robimy szybki skok do Nankin.
Lotnisko w Nankin jest mniejsze i dużo bardziej zdezelowane niż szary hangar Qingdao. Stewardessy segregują pasażerów: ci co lecą do Singapuru mają iść w jedną stronę, ci co zostają, idą w drugą. Przedzieramy się przez zatłoczone hale, wspinamy się po niedziałających ruchomych schodach. Odbieram walizkę. Czas na kolejną odprawę paszportową i bagażową. Posłusznie ustawiam się w kolejce. Po raz pierwszy w tłumie dostrzegam pojedynczych nie-chińczyków.
Podchodzi do mnie para celników i pytają o wizę. Pokazuję im wbitą do paszportu pieczątkę. Jest słabo widoczna i bardzo ich konfunduje. Łamanym angielskim pytają, jak udało mi się wjechać do Chin bez wizy wjazdowej? Po krótkiej konsultacji między sobą każą mi wypełnić podanie o wizę wyjazdową, nawet jeśli nie mam tej wjazdowej. Przy ladzie odpraw paszportowych czeka mnie powtórka z rozrywki - celnik woła przełożonego, gdzieś znikają z moim paszportem. Po chwili pokazują, że mogę iść dalej.
Przesiadka w Nankin jest krótka, nie ma czasu rozejrzeć się po lotnisku. Próbuję skorzystać z toalet, ale zasikane podłogi i wyłamane drzwi kabin skutecznie zniechęcają. Jestem już bardzo zmęczona, zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Chińczycy są bardzo głośni, wydają się ciągle na siebie krzyczeć. Są bezlitośni jako przepychający się tłum.
Słońce zachodzi, do samolotu przechodzimy w zapadającym półmroku. Dostaję siedzenie przy oknie; pasażer koło mnie to typowy "szary", którego wcześniej nie widziałam. Jest znacznie starszy ode mnie, ubrany skromnie, o zmęczonej twarzy. Nawet nie próbuje się ze mną komunikować.
Linie lotnicze, z których korzystałam, nie oferują żadnych systemów rozrywki na pokładzie. Poza posiłkami, flanelowym kocem i poduszką, nie oferują nic więcej. Po kolacji zapadam w sen. Samolot pędzi do Singapuru przez lodowatą ciemność, ale zanim tam dotrze, minie wiele godzin. Budzi mnie ruch na siedzeniu obok. "Szary" przykrywa mnie swoim kocem. Sam siedzi w swojej dżinsowej kurtce, jego mimika nie zdradza nic. Dziękuję mu i zapadam w sen.
Rzężące ogłoszenie o rychłym lądowaniu budzi mnie, gdy jesteśmy już blisko Singapuru. Za oknem widzę rozsypane w ciemności światełka - to tankowce, jeden z najbardziej charakterystycznych części krajobrazu w Singapurze. Gdy tylko samolot ląduje, kabinę ogrania chaos. Chińczycy to bardzo zorganizowani podróżnicy. Praktycznie wszyscy podróżują tylko z bagażem podręcznym, bardzo im się zawsze spieszy i nie mają ochoty stać w kolejkach. W tłumie znika mój sąsiad z fotela obok.
W Singapurze przechodzę przez automatyczną odprawę paszportową. "Welcome home" wyświetla się na małym ekranie, bramka otwiera się i jestem w Singapurze. Wychodzę z lotniska i w twarz uderza minie charakterystyczne, gorące i gęste niczym zupa powietrze. Taksówkarz pakuje do bagażnika moją walizkę. "Where you wanna go, ah?".
Chiny to nie kraj. Chiny to stan umysłu. Czy kiedykolwiek uda mi się go poznać?
Czytałam to z zapartym tchem jak jakoś książkę ;) Chociaż to ,ze mówią tylko i wyłącznie po chińsku moim zdaniem jest fajną oznaką tego ,ze się nie wstydzą swego języka i wiedza kim są i myślą sobie pff jak ktoś do nas się wybiera to niech się nauczy. Ja sama tak myślę, gdy do nas do kraju przyjeżdżają z zagranicy i tylko wyrażają się w swoim języku lub łamana angielszczyzną i wtedy sobie myślę, a weź się naucz Polskiego a potem tu przyjedź dlaczego to ja mam się uczyć innego języka ? Po co mam się męczyć i zawracać sobie tym głowę? Oczywiście to tylko i wyłącznie moje skromne zdanie. Jednak nie będę ukrywać faktu iż sadzę, że takie instytucję jak lotniska powinny mieć kadrę bardziej wykwalifikowaną bo jak wiemy ludzie podróżują i powinno im się to ułatwiać. Przynajmniej ta mała podstawa ;)
OdpowiedzUsuńA ja się nie do końca zgadzam. Owszem, fajnie jest znać język danego kraju, ale też bez przesady. Ludzie dużo podróżują, wiec nie można znać 50 języków obcych. Dlatego wydaje mi się, że angielski to podstawa xd
UsuńA ja się nie do końca zgadzam. Ok, "zwykły szary" człowiek (czyli taki zwykły przechodzień, którego obcokrajowiec zaczepi na mieście) nie musi się uczyć języka innego niż rodzimy ale ktoś kto pracuje w miejscu obsługującym "międzynarodowo" powinien się nauczyć tego uniwersalnego języka. W przeciwnym wypadku niech zamkną granice dla ludzi spoza kraju lub tych nie władających lokalnym językiem bo po co narażać siebie i obcokrajowców na niemiłe sytuacje?
Usuń~~ Małgorzata
Angielski to podstawa? co z hiszpańskim, rosyjskim czy choćby francuskim? Dawniej łacina była powszechna, własnie francuski, hiszpański na nowo pobitych terenach obu ameryk. Angielski teraz jest popularny jako międzynarodowy język, ale moim zdaniem to jedynie tymczasowe, tak jak każdy z wyżej wymienionych ma swój czas.
UsuńCukrowi się nie dziwie, bo instytucje, które przyjmują zagranicznych podróżnych (np. lotniska, dworce) powinny mieć kadrę posługującą się innymi językami. Ale z kolei gdy jedziesz do jakiegoś kraju to nie powinno się nastawiać jedynie na ten angielski, bo można się srogo rozczarować
Popieram cię Wiola w całej rozciągłości. Po za tym chińskiego języka jako tako nie ma, to grupa języków.Trochę podobne to do różnic między czeskim, polskim, ukraińskim, itp. Cukier o tym pisała. Więc pani urzędniczka mogła znać 3 języki, ale z jednej grupy, i nie wliczało to języków europejskich. Języka międzynarodowego nie ma, jest parę takich języków, a jakaś tam odmiana chińskiego się do nich zalicza. Jakbym miała postulować, to chyba najbardziej się do takich rzeczy nadaje esperanto, bo da się go nauczyć w rok przy dużym wysiłku, co jest nie osiągalne niemal w przypadku innych języków (trzy lata w liceum w większości przypadków powinny wystarczyć).
UsuńMuszę powiedzieć, że jestem ogromnie zdziwiona wypowiedzią Magdaleny B. Ktoś, kto przyjeżdża do Polski, powinien nauczyć się polskiego? A Polak, który chce wybrać się na wycieczkę do Chin musi się nauczyć chińskiego? Znaczy to chyba, że komentująca ma nadzwyczajną łatwość w uczeniu się języków obcych albo nigdy nie ma zamiaru choćby na chwilę opuścić rodzimego kraju. Bo w myśl takiej logiki, aby pojechać na tydzień do Austrii na narty, powinno się spędzić przynajmniej rok, ucząc się intensywnie niemieckiego. Ja uważam, że warto sobie nawzajem ułatwiać życie i wychodzić naprzeciw drugiemu człowiekowi. Na znajomości choć odrobiny angielskiego czy jakiegokolwiek języka obcego skorzystają obie strony.
UsuńBardzo mi się podoba idea esperanto i szkoda, że wciąż tak mało osób zna ten język. Niestety, ale sama się do tej grupy zaliczam. Przy dialektach azjatyckich faktycznie jest większy problem, ale to samo pewnie można odnieść do np dialektów afrykańskich.
UsuńOsobiście czuję się lepiej przynajmniej mając na wycieczce zagranicznej jakieś rozmówki albo mały słowniczek. Niby nic, ale potrafi się przydać
Witam do Arkadii nie wiem ,czy byłaś w Austrii ,ale tam są dwa języki niemiecki i austriacki -->jakby pochodna niemieckiego i tutaj zaczynają się schody : ja tam byłam pół roku i nie mogłam uwierzyć , że ludzie mogą być tak podzieleni , wystarczy ,że powiesz zwykłe dzień dobry po austriacku ,a trafisz na osobę ,która się czuję bardziej Niemcem to mało ,że obraza , to jeszcze może się skończyć awanturą :( tak samo jest w drugim kierunku .
UsuńDo MAgdaleny B zgadzam się z Tobą , jak pojedziesz do Francji nikt Cię po Polsku nie obsłuży ,a tym bardziej po angielsku ...i dlaczego ja mam się uczyć ich języka? Bierzcie też pod uwagę to ,że nie każdy ma talent do języków obcych i nawet angielskiego z trudem się nauczyć , przynajmniej dla mnie i gadam typem ,,kali zjeść jabłko'':D
O tym kto i czego powinien się uczyć to sprawa dość sporna. Ja kiedyś (cały miesiąc!;p) uczyłam się chińskiego i wcale nie jest to takie proste. Myślałam jednak, że standardem pośród międzynarodowych linii lotniczych jest to, że pracownicy potrafią się komunikować po angielsku, hiszpańsku i rosyjsku.
UsuńNiezależnie od nastawienia do języków obcych i ich nauki, umówmy się - lotnisko to lotnisko, pracownicy obsługujący pasażerów mają obowiązek znać angielski.
UsuńPrzecież znali chiński - najpopularniejszy język świata (na Zachodzie wpaja się ludziom, że języka jako takiego nie ma, z kolei Azjata wyciągnie dłoń narysuje palcem znak i dogada się wszędzie, o czym Cukier pisała). Jeśli jeszcze znali mandaryński dialekt to znali najpopularniejszy język świata. Jak tam jesteś, twój problem, że nim nie mówisz. Co do esperanto - 2 miliony znających i to ma być język wspólny? Śmiech na sali. Łatwy w nauce? Tylko dla ludzi z Zachodu - dla Chińczyków równie trudny jak (duuużo popularniejsze angielski czy hiszpański)! Także Cukrze, brawa za przetrwanie i zachowanie zimnej krwi. Fajnie się to czytało.
UsuńKurcze, jak miło czyta się Twoje teksty! Powinnaś zabrać się za pisanie książki. Masz ogromny zasób słów. :)
OdpowiedzUsuńdokładnie to samo pomyślałam :)
UsuńPodbijam!
UsuńI ja! :D
UsuńJa również!
Usuńyhy!:)
UsuńŚwietny wpis :)
OdpowiedzUsuńCurze błagam dodaj do Bazaru jakąś maseczkę/krem rozjaśniający np.Tomatox
OdpowiedzUsuńNiestety mój znajomy, który przez rok mieszkał w Chinach bardzo negatywnie wypowiadał się na temat Chińczyków i ich kultury osobistej, chociaż znał wcześniej ich kulturę i znał różnice. Generalnie fajny wpis, dobrze napisany. Może drugi blog o tematyce podróżniczo- obyczajowej? ;)
OdpowiedzUsuńA nie moze byc na jednym? ;) Wczoraj sie niektorzy czepiali, ze mial byc blog TYLKO o urodzie... Ja tam sie ciesze, ze chce sie w ogole dziewczynie pisac, tym bardziej, ze na nadmiar wolnego czasu nie cierpi...
Usuńa ja uważam, że takie podzielenie bloga byłoby super, nawet jeśli nie na dwie osobne strony(blogi), to na podstrony. :) ale decyzja już należy do Cukru(jak to śmiesznie brzmi!).
Usuńa tekst naprawdę świetny, w pewnym momencie poczułam się jakbym to ja miała przesiadkę w Chinach. proszę o więcej takich postów, bo pisać zgrabnie to Ty umiesz! Pozdrawiam i życzę sukcesów :)
Nie, pewnie, że może. To czepianie wczoraj też mnie rozbawiło:) Chodzi raczej o łatwość dostępu do interesujących dane osoby wpisów, przejrzystość. A zasób materiału jest zapewne spory.
UsuńSą już etykiety przy każdym poście, to naprawdę nie wystarcza? Ja jak szukam czegoś o makijażu to sobie klikam "makijaż" i mam ;P
UsuńNaprawdę mocno wciągający tekst. Umiesz budować napięcie. A co do samej treści: gratuluję zimnej krwi. ja bym tam szczekała łaciną i dygotała z przerażenia.
OdpowiedzUsuńbardzo ładnie napisany tekst<3 nie mogłam przestać czytać :DD
OdpowiedzUsuńDla mnie, osoby która nigdy nie dostała za wypracowanie na języku polskim więcej jak 4, takie słowa wiele znaczą :*
UsuńJa też mam 4 i niżej... T︵T Ale nie sądzę bym aż tak źle pisała... nauczyciele po prostu się nie znają, nie znali i nie będą... :-)
UsuńSerio??? Dziewczyno, jesli napiszesz ksiazke, to ja ja na pewno kupie - masz swietny, lekki i bardzo wciagajacy styl pisania, plus bogate slownictwo. Ja tez tak chce :)
UsuńOj tam, nie ma się czym przejmować, wypracowania z polskiego (przynajmniej w moim liceum tak było 3 lata temu) oceniane są według klucza, więc nawet osoby o genialnym stylu i bezbłędnej gramatyce mogą dostawać marne oceny. Nie ma się co tym sugerować ;)
UsuńSzkoda, że bez zdjęć ;) dzizaz, domyślam się jak musiałaś się stresować Oo chociaż znajomość angielskiego jest dyskusyjna w wielu nieanglojęzycznych krajach. W Polsce jak i w innych nieanglojęzycznych krajach Europy niejednokrotnie zdarzał mi się problem komunikacyjny z rdzennymi mieszkańcami danego kraju, którzy znali tylko swój język. Czy to Belgia, Francja czy Niemcy.
OdpowiedzUsuńNaprawdę trudno wymagać od przypadkowego przechodnia żeby znał angielski, jeśli ktoś liczy na to jadąc do obcego kraju to jest nieco naiwny ;)
UsuńAle już osoby, które pracując mogą mieć styczność z turystami powinny znać ten język chociaż w stopniu komunikatywnym. Mówię o pracownikach lotnisk, czy sklepów na przykład.
Też bym chciała więcej tego typu wpisów, bardzo dobrze się czytało.
OdpowiedzUsuńGenialny post, swietnie piszesz!
OdpowiedzUsuńJa to bym chyba się załamała na tych lotniskach. Może mój angielski nie jest wysokich lotów więc nie krytykuję osób nie mówiących w tym języku ale jeżeli chodzi o osoby pracujące na lotnisku to chociaż jedna osoba na zmianie powinna nim władać.
OdpowiedzUsuńNa międzynarodowych lotniskach to pewnie standard. Ale Qingdao, Nankin, Wuhan, itp. są uznawane za lotniska wewnętrzne.
UsuńTylko desperaci mojego pokroju przez nie latają ;). Nie żałuję doświadczenia. Jak jechałam po raz drugi, zapakowałam z sobą rozmówki na wszelki wypadek haha Ale lepiej wiedziałam co i jak, więc poszło dużo lepiej.
UsuńHaha :) Myślałam, że po tym doświadczeniu nie będziesz już korzystała z lotów przez Chiny, a jednak... ;)
UsuńZgadzam się z przedmówczyniami - masz bardzo duży zasób słownictwa i bardzo fajnie piszesz. Chętnie poczytałabym więcej takich "esejów" na temat Twoich doświadczeń w Azji - nawet opis zwykłego dnia w Singapurze. To co dla Ciebie wydaje się nudne i zwyczajne dla czytelnika z Polski jest egzotyczne i bardzo ciekawe. Pozdrawiam! :)
No masakra, ja bym się więcej nie odważyła :D podziwiam!
UsuńJ.
Świetnie napisane,bardzo wciągnął mnie ten tekst :-)zaintrygowały mnie te kucane toalety. Strasznie to dziwne...w Singapurze też nie ma "normalnych" toalet???!
OdpowiedzUsuńW Singapurze w większości są typu zachodniego, ale np. w centrum handlowym, w publicznej toalecie zawsze jest przynajmniej jedna "kucana".
UsuńW Serbii też dość popularne są kucane, nawet zrobiłam zdjęcie jednej takiej.
UsuńMyślę, że w publicznych toaletach mógłby być to standart: czyż nie wszyscy w nich kucamy? :P
Usuńkucane są powszechne na Ukrainie, ale także we Włoszech. Spotkałam się z nimi na wielu dworcach włoskich.
UsuńRobisz zdjęcia toalet? ;p
UsuńEj, ale toalety kuczne, czyli "tureckie", są spoko! Będąc w Indiach nauczyłam się z nich korzystać i przyznam, że są o niebo wygodniejsze i bardziej higieniczne, jeśli mowa o miejscu publicznym. Żadnych akrobacji na narciarza, żadnych spłuczek do chwytania ręką. Trzeba się tylko nauczyć odpowiednio kucnąć. A do tego są dużo zdrowsze - toalety zachodnie powodują np. hemoroidy. W końcu kucanie to nasza naturalna pozycja przy tych sprawach. ;)
UsuńEj, ale toalety kuczne, czyli "tureckie", są spoko! Będąc w Indiach nauczyłam się z nich korzystać i przyznam, że są o niebo wygodniejsze i bardziej higieniczne, jeśli mowa o miejscu publicznym. Żadnych akrobacji na narciarza, żadnych spłuczek do chwytania ręką. Trzeba się tylko nauczyć odpowiednio kucnąć. A do tego są dużo zdrowsze - toalety zachodnie powodują np. hemoroidy. W końcu kucanie to nasza naturalna pozycja przy tych sprawach. ;)
UsuńNo dobra, ale za przeproszeniem jak się robi do takiej toalety:P bo z tego co widziałam (oczywiście wpisałam w wyszukiwarkę:D) to ta toaleta to tak jakby dziura w podłodze, a jednak owszem w toalecie publicznej też kucam, ale jednak muszla klozetowa jest dużo wyżej:) a jak ktoś się zachwieje. Okropne rozwiązanie, hahaha:P
UsuńW 2005 roku, w polskich górach, w jakimś schronisku, pamiętam, że też natknęłam się na toalety kucane... byłam nastolatką i byłam święcie przekonana, że tego typu toalety to relikty przeszłości, a moje zdumienie i przerażenie spowodowane zetknięciem się z takim reliktem sprawiło, że nie skorzystałam z takiej okazji :P
Usuńjak toalety kucane sa lepsze to ja dziekuje :/ rozumiem jeszcze dla mlodych osob gdy jestesmy sprawni ale co np ze starszymi osobami? takie kucanie z obawa, ze sie zachwieje nie jest przyjemne. poza tym sama kilkakrotnie malo co do takiego kibelka nie wpadlam bo taka pozycja jest dla mnie bardzo niewygodna, poza tym mocz bryzga ze srodka na podloge a czasami i na boki nog. dla mnie to najglupszy wynalazek wszechczasow. ja zawsze zachodnie sedesy wykladam grubo papierem i jak zyje jeszcze niczego nie załapałam. oczywiscie nie korzystam z toalet ktore sa widocznie usmarowane:D
UsuńQuingdao to miasto rodzinne Victorii z f(x) ( aka Song Quian)
OdpowiedzUsuńNastępnym razem przewrtuj znajomych mówiących po chińsku najlepiej tych pochodzących z Chi i zabierz ze sobą :) Biały też zrobi dobre wrażenie :D
Słyszałam już takie historie od osób, które w Chinach były, że już nic chyba nie zdziwi, są nie do podrobienia :)
OdpowiedzUsuńŚwietny tekst.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o język angielskie to ja miałam sytuacje na dworcu głównym we weroclawiu. Czekalam w kolejce po bilet. Przede mną mężczyzna, który mówił tylko po angielsku usiłował kupić bilet, ale za nic nie potrafił sie dogadać z panią z okienka, gdyż ta oto nie znała angielskiego. Pomogłam w tłumaczeniu i facet odszedł. A chodziło o proste rzeczy, o której godzinie jedzie pociąg, jak długo itd.
Haj, tez pomagam w takich sytuacjach a zdarxaja sie czesto.Na Warszaeie centralnej np w kasie miedzynarodowj prawie nigdy nie ma kogos kto znalby jezyk obcy (a komunikaty przez megafony...). Najciekawsza rzecza jest jednak to, ze ZAWSZE ale to ZAWSZE panie w takich okienkach przy drugiej probie komunikacji mowia coraz glosniej - niewazne ze ktos nie zna polskiej, jak sie powie glosniej to zrozumie na bank.
Usuńkinga hehehe zawsze mnie to smieszy jak te babki w okienkach krzyczą ale dalej po polsku, tak jakby to mialo cos dac :D:D:D
UsuńŚwietnie się Ciebie czyta, nie pogniewałabym się, gdybyś pisała jeszcze częściej i jeszcze dłużej ;)
OdpowiedzUsuńWłaśnie oglądam Twój nowy filmik, w którym wspomniałaś, że Singapurki mają duże problemy z przetłuszczaniem twarzy - mogłabyś napisać kiedyś notkę jak sobie z tym radzą oprócz zwykłego podkładu matującego i pudru? Mam podobny problem i chętnie bym poznała jakieś nowe sposoby na radzenie sobie z moją skórą
Bardzo ciekawy tekst! Czytało się naprawdę przyjemnie i płynnie, jak dobry felieton w Wysokich Obcasach czy Zwierciadle (to wielki komplement ;]).
OdpowiedzUsuńKiedy moi znajomi jechali na targi do Szanghaju to za poleceniem kogoś, kto już był w Chinach wynajęli osobę na miejscu, która mówiła po angielsku i za jej pomocą załatwiali wszystkie sprawy. Podobno inaczej (nie znając dobrze chińskiego) nie da się tam nic zrobić.
Z jednej strony rzeczywiście to nie fajnie, że w takim miejscu jak lotnisko, gdzie są też obcokrajowcy nie można dogadać się po angielsku. Z drugiej jednak to ich kraj i mają do tego prawo. Nie każdy na świecie musi żyć tak jak ja na przykład tego chcę i co uważam za słuszne ;)
bardzo dobry materiał na początek ksiązki ;)) Z chęcią kiedyś kyupię jeśli wydasz ;)
OdpowiedzUsuńProponuje ci poważnie abyś się zastanowiła nad napisaniem książki na temat swoich przygód wszelkiego rodzaju :) Naprawdę dobrze się Ciebie czyta :) co więcej mogę powiedzieć... może nie zazdroszczę ci takiego typu "przygód" ale zazdroszczę ci takiego życia:) mnie pewnie nigdy nie będzie stać, aby odwiedzić takie miejsca i przeżyć coś takiego :)
OdpowiedzUsuńKochany Cukrze, ta notka była cudowna! Świetnie piszesz! Mam wielką nadzieję, ze jeszcze dodasz tutaj coś w tym stylu! :3
OdpowiedzUsuńJakbym czytała reportaż w gazecie - oby więcej takich tekstów Cukrze.
OdpowiedzUsuńŚwietny post, wczułam się w Twoją sytuację i muszę przyznać, że wykazałaś się odwagą :)
OdpowiedzUsuńPiszesz świetnie! Niesamowicie wciągająco,uwielbiam tu zaglądać :)
OdpowiedzUsuńKurcze, gdy tak odbierali Ci po 100 razy paszport to już straciłam rachubę. Ja bym się bała że zabiorą go na dobre i gdzieś mnie zaprowadzą, do jakiegoś więzienia czy co.. ;D podziwiam odwagę i odnalezienie się wśród tych wszystkich wiz i pierdół..
OdpowiedzUsuńWiem, że nie wniosę nic nowego, ale ten tekst naprawdę miło się czytało! Również bym się cieszyła gdybyś umieszczała więcej wspisów w tym stylu. ♥
OdpowiedzUsuńWiem jak ciężko jest dogadać się z Chińczykiem, bo mój szef nim jest. Jak próbuje się z nim porozumieć to patrzy na mnie jak na wariatke bo umie 4 słowa na krzyż...
OdpowiedzUsuńŚwietnie napisane :) Twoje przygody trochę skojarzyły mi się z moją wycieczką do Rumunii, tam też nawet w bardziej turystycznych rejonach (Transylwania, Bukareszt, wybrzeże Morza Czarnego) mało kto zna inny język niż rodzimy. Znam angielski, hiszpański i odrobinę rosyjski ale nie umiałam się z tymi ludźmi dogadać inaczej niż na migi ;/ na dokładkę uwielbiają wrzeszczeć i do tego nie są przyzwyczajeni do widoku turystów, nazywali nas 'americano' xD już nie wspominam nawet o tym, że w Rumunii jest mało mostów i chcąc dostać się na drugi brzeg rzeki płynęliśmy specjalnym promem siedząc w autobusie, prawie zginęliśmy w przepaści na trasie transfogardzkiej w Karpatach, oszukano nas na wyprawie spływem Dunaja i musieliśmy dopłacać 10eur. I hotele z karaluchami. Masakra, ale nie żałuję tych doświadczeń :)
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejne posty podobne temu, serio ciekawe dla kogoś, kto interesuje się podróżami i zwyczajami w innych krajach :)
Ja Rumunią jestem zachwycona. Przejeździłam ją wzdłuż i wszerz, mieszkałam rok w Bukareszcie i muszę stwierdzić, że młodzi ludzie fantastycznie posługują się kilkoma językami obcymi. Ze starszymi można dogadać się po niemiecku, rosyjsku, polsku (zależy od regionu). Strasznie mili, przyjaźni i pomocni ludzie, czułam się tam bezpieczniej niż we Wrocławiu czy Madrycie :)
UsuńWidzisz, ja poznałam Rumunię bardziej z punktu widzenia turysty, więc niestety bardzo pobieżnie :P Bukaresztem nie byłam zachwycona, pewnie przede wszystkim dlatego, że ogólnie nie przepadam za dużymi miastami. Z przyjemnością wybrałabym się ponownie do Transylwanii. Piękna kraina z urokliwymi miastami i miłymi ludźmi :P tam chyba najwięcej osób znało angielski, na południu różnie to bywało. Nie spotkałam nikogo mówiącego po polsku, ale to pewnie dlatego, że nie miałam okazji odwiedzić północno-wschodniej części kraju gdzie mieszka sporo Polonii, muszę kiedyś ten brak nadrobić.
UsuńPozdrawiam :)
Świetna relacja, poczułam się, jakbym tam była :)) Pozdrawiam ciepło :)
OdpowiedzUsuńAle ciekawy wpis i taki... inny! Czytało się go z zapartym tchem i popieram przedmówczynie, że takie fabularyzowane relacje byłyby chętnie przez nas widziane na blogu (plus zdjęcia!) :) Temat Chin zawsze interesował mnie o tyle, że zapisałam się na kurs chińskiego w szkole języków azjatyckich (zajęcia już w tym miesiącu!) i całą szafę mam w książkach chińskich autorów i o Chinach, chociaż nigdy nie chciałabym tam mieszkać na stałe (względy polityczne). Może kiedyś napiszesz też parę ciekawostek o tym kraju? Wspominałaś, że w Singapurze jest wielu Chińczyków i na pewno słyszałaś nie raz coś interesującego :) Pozdrowienia z ciepleszego niż ostatnio Trójmiasta :)
OdpowiedzUsuńW Japonii da się porozumieć po angielsku bez problemu?? O,O
OdpowiedzUsuńNo to chyba tylko w Tokio i przy odrobinie szczęścia. Niestety w większości Japończycy w Jp z którymi ja miałam kontakt albo:mało nie dostawali palpitacji serca jak widzieli gaijina albo dukali jakieś "I don't speak English"... Jedna z rzeczy które mnie wkurzały podczas pobytu...
Czytanie ze zrozumieniem się kłania. Cukier napisała "wystarczał do komunikacji".
UsuńNo właśnie, anonimowy przedmówco.Nie sądzę, żeby fraza ,,I don't speak English" zapowiadała efektywną komunikację.
UsuńCzułam się, jakbym czytała jakiś wpis na blogu Cejrowskiego (pomimo mojej 100% niezgodności z jego światopoglądem) ;p potraktuj to jako komplement
OdpowiedzUsuńJa też się tak poczułam, jakbym czytała wpis wyjęty prosto z książki podróżniczej :) Swoją drogą dla mnie takie wpisy są magiczne, kocham je :) Ja wiem, że twój blog jest głównie urodowy, ale takie posty kulturowe są super, a i Ty, trzeba to przyznać, fajnie i wciągająco piszesz. Oby więcej takich wpisów. Pozdrawiam .Karina
UsuńBardzo ciekawie napisane. Czytam ten blog bardzo chętnie, a nigdy nie byłam specjalnie zainteresowana Azją (no jakiś czas temu trochę bardziej, od kiedy do rąk wpadła mi jedna z książek Tomka Michniewicza, btw polecam).
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o znajomość angielskiego na lotniskach, dworcach itp. to chciałabym, żeby to jednak był standard. Kiedy podróżuję to zawsze staram się poznać jakieś podstawowe zwroty w danym języku i biorę rozmówki, ale są sytuacje, kiedy bariera językowa jest nie do przeskoczenia. I nie trzeba szukać daleko. Wiele razy obserwowałam bezradnych obcokrajowców u nas na dworcach w dużych miastach, albo studentów zagranicznych w akademiku siłujących się z panią z portierni... Nie mówię, że angielski jest lekarstwem na wszystko, ale otwiera wiele drzwi. Z drugiej strony też byłam kiedyś w sytuacji, kiedy angielski mi nie pomógł, za to przeżyłam ciekawą przygodę :)
Magda
Cukrze, masz talent do pisania, a takie posty to sama przyjemnosc, nawet nie wiesz z jaka ciekawoscia sie to czyta :) Wiecej takich wpisow - Twoj najbardziej nudny dzien w pracy moze byc dla nas ekscytujacy :D
OdpowiedzUsuńWracajac do tematu - na temat Chin slyszalam rozne opinie, niedawno byl tam moja szwagierka z mezem i bardzo chwalili zarowno kraj, jak i ludzi, ze wszystko takie nowoczesne, czyste i zadbane, ze ludzie bardzo uprzejmi, itd... Wydaje mi sie, ze Chiny sa tak ogromnym krajem, ze pewnie wszystko zalezy od tego, w jakie miejsce sie trafi i w jakich okolicznosciach. Sama mam znajomego z Hong Kongu, z ktorym jestem w stalym kontakcie i czasem odnosze wrazenie, ze to zupelnie inne miejsce niz Chiny kontynentalne.
Fajnie byloby poczytac o innych krajach azjatyckich, np. o Indonezji, Malezji. Pozdrawiam serdecznie :)
Cukrze, po Twoim sposobie pisania i zasobie słownictwa śmiem zaryzykować stwierdzenie, że musisz być inteligentną kobietą :)
OdpowiedzUsuńGratuluję odwagi, oby reszta Twoich przeżyć w Azji była tylko pozytywna!
Proszę więcej takich wpisów, spostrzeżeń! Super!
OdpowiedzUsuńZgadzam się co do kropki! czesto jestem w Chinach sluzbowo... i cieszę się na wylot z tego kraju zanim jeszcze w ogóle wylecialam od siebie... masakra! takie przygody skutecznie zniechecaja przed dalsza eksploracją tego kraju turystycznie!
OdpowiedzUsuńCudowna opowieść. Jak najciekawszy rozdział książki.. Chiny dziwny kraj. Ale jak mnie zaciekawił :)
OdpowiedzUsuńPo 2 miesiącach mieszkania w Pekinie zgadzam się w pełni z tytułem postu, bo nawet w stolicy znalezienie anglojęzycznej osoby nie jest łatwe. Mimo wszystko Chiny da się lubić:))))))) Świetny post
OdpowiedzUsuńMiesiąc temu wróciłam z 3-tygodniowego pobytu w Chinach, podczas którego podróżowałam miastach wschodniego wybrzeża. Mnóstwo wrażeń! Po powrocie do domu długo nie mogłam się otrząsnąć :-D To była moja pierwsza wizyta w tym kraju i chyba ostatnia...
OdpowiedzUsuńKiedy to czytam uśmiecham się pod nosem bo takich chińskich przygód mam sporo w zanadrzu. Zdarzyło mi się zupełnie przegapić lot bo tylko w języku chińskim zapowiedziano zmianę "gejtu". Innym razem, ze względu na jakieś ruchy wojskowe nad Tajwanem lot został przekierowany. Po zapowiedzi tego faktu, oczywiście tylko po chińsku, nastąpiło wielkie poruszenie wśród pasażerów a ja jako urodzona pesymistka byłam przerażona zastanawiając się czy oni właśnie zapowiedzieli, że za chwilę się rozbijemy... Na szczęście wszystkie nasze azjatyckie przygody przechodziliśmy we dwójkę, to zawsze raźniej. W Singapurze nigdy nie byłam ale mam sentyment do Azji więc miło mi się Ciebie czyta. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń"Budzi się we mnie bunt - dlaczego nikt nie zadał sobie trudu nauczenia się angielskiego?" ~~ wybacz, ale to wcale nie jest ich obowiązek. Tzn. wiadomo, że angielski jest językiem międzynarodowym i dla nas uczenie się go to oczywistość, jednak w Chinach wcale to tak nie wygląda. Zresztą nie mówię, że jak ktoś tylko przejeżdża przez jakiś kraj to ma się od razu uczyć jego języka, ale nie można też mieć pretensji do kogoś, że komunikuje się tylko w swoim ojczystym języku. Polacy też często są źli o to, że obcokrajowcy przyjeżdżają do nas, ale nikt po polsku nikt nie potrafi rozmawiać.
OdpowiedzUsuńno i pozniej maja problemy na lotniskach, dziewczyna na check in pewnie stres,marnuja swoj i ludzi czas a wysraczyloby zatrudnic chociaz kilka osob ze znajomoscia tego jezyka. lotnisko to w koncu punkt spotkania roznych narodowosci i jezykow i wypadaloby sie do tego jakos przygotowac. jak u nas w kraju pani w kasie dworcowej nie umowie mowic po angielsku tylko krzyczy cos po polsku do obcokrajowca to pojawia sie oburzenie, ze to wstyd ale jak juz o chiny chodzi to im wolno :D ja nie spotkalam sie nigdy z polakiem ktory bylby zly, ze obcokrajowcy nie mowia po polsku, wrecz przeciwnie, polacy ktorych znam zdaja sobie sprawe, ze jezyk miedzynarodowy po cos ustanowiono i ze polski jest na tyle trudny, ze wielki szacun dla tego kto sie go w jakimkolwiek stopniu nauczyl. zas wlosi sa typem narou ktory uwaza, ze wloski powinni znac wszyscy, jak nie znasz wloskiego to jestes glupkiem, oni zas nie musza znac innego jezyka poza ich wlasnym. mieszkalam tam spory czas i bylo to spotykane u nich nagminnie.
Usuńawww Szary Pan Cię przykrył kocem, troskliwy mimo braku chęci komunikacji :) bardzo ciekawie się czytało, ja ze swojej strony prosiłabym o więcej!
OdpowiedzUsuńMasz bardzo fajny styl, czułam, jakbyś siedziałą obok mnie i wszystko opowiadała :) Jestem pod totalnym wrażeniem twojej zaradności, ja bym pewnie stanęła na środku hali i histeryzowała ze strachu.
OdpowiedzUsuńFakt, Chiny to kraj wielu absurdów i może bariera językowa tylko to potęguje, ale tak naprawdę to który kraj jest wolny od absurdów? ;)
OdpowiedzUsuńDla mnie np. Albania była jeszcze wielkim hardcorem niż Chiny. W Belgii też mało kto mówił po angielsku (żeby nie móc przyjąć zamówienia w McDonaldzie to już naprawdę jakaś porażka...), przesiadka na lotniskach w Kijowie czy Kuala Lumpur też do najfajniejszych nie należała.
Chiny mimo pewnych minusów (plucie na ulicach, toalety - zwłaszcza te w pociągach gdzie się jedzie ponad 20h... fujka) oczarowały i już nie mogę się doczekać sierpnia, kiedy znowu tam polecę. Poza tym Chiny i Chińczycy również wiele razy pozytywnie mnie zaskoczyli. Chinka mówiąca doskonale po angielsku, która z marszu postanowiła nam pomóc znaleźć pewne miejsce i która po informacji, że jesteśmy z Polski zaczęła mówić o Wisławie Szymborskiej <3 albo jak wracałam już samolotem do Polski, para która siedziała obok mnie, próbowała mnie częstować kurzą łapką - rozczulające na maksa hehe
W Belgii malo kto mowi po angielsku? Ok, przyznaje, ze z lenistwa przechodzilam na niemiecki, ktorym rozmowcy w swojej ocenie wladali "troche", a w mojej "dobrze, a nawet bardzo dobrze", ale - no wlasnie - sami z siebie proponowali zazwyczaj angielski, to ja wekslowalam na niemiecki. Fakt, nie bylam w McDonaldzie i bylam glownie w polnocnej czesci, moze poludniowa ma francuski nalecialosci i nie uznaje innych jezykow. Ale wyjechalam zachwycona krajem miedzy innymi dlatego ze przez caly trzytygodniowy pobyt nie trafilam na nikogo, z kim bym sie nie mogla dogadac. I to uwzgledniajac lokalna knajpke w 10-tysiecznym miescie, ktora zdecydowanie nie byla nastawiona na turystow.
Usuńnie wiem jak jest teraz, bo w Belgii byłam wiele lat temu, ale wtedy naprawdę miałam wrażenie, że większość osób nie za bardzo chciała lub nie umiała mówić po angielsku, a byłam w Brukseli (co nie oznacza, że z nikim nie dało się dogadać). mimo wszystko Belgię wspominam bardzo dobrze ;)
UsuńByłem rok temu i Walonia urzekła mnie jako miejsce gdzie ludzie mówią po francusku, ale w przeciwieństwie do Francji znają też angielski.
UsuńZawsze fascynowały mnie Chiny, dziękuję więc za tę relację. Twoje wpisy zawsze świetnie się czyta- i masz wiele do przekazania, chciałabym móc kiedyś Cię spotkać, na tym drugim końcu świata i wypytać o wszystko :)
OdpowiedzUsuńI właśnie dlatego się uczę chińskiego :). Niestety, oni to chyba lubią stawiać na swoim i angielskiego się nie nauczą (poza dużymi miastami), a ich gospodarka rośnie w siłę, więc bardzo się opłaca. W końcu mówią, że to "język przyszłości". Nie ukrywam, pismo i wymowa są strasznie trudne, ale za to gramatykę to każdy głupi by zrozumiał :p Firmy dużo płacą za znajomość chińskiego, a w przyszłości zapewne większość z nich swoją siedzibę będzie miała właśnie w Chinach (cóż, są teraz w dobrych stosunkach ze Stanami Zjednoczonymi i o ile dobrze pamiętam to wykupiłyk dość sporą część ich długów), więc nie pozostaje nic innego jak ruszyć cztery litery i się uczyć :)
OdpowiedzUsuńJa też miałam 4 i niżej.... dalej mamT︵T
OdpowiedzUsuńNauczyciele po prostu nie znają się, nie znali i nie będą... sądzę że aż tak źle chyba nie piszę... ^_^
"Przecież to międzynarodowy język!" - bez urazy, ale wychodzi z Ciebie butność i bezczelność Europejczyka, który myśli, że jak nauczył się mówić po angielsku, to już mu cały świat padnie do stóp. Tak się składa, że to akurat mandaryński jest największym językiem świata i statystycznie to oni mają rację. Miłym i dobrym obyczajem jest ułatwianie życia obcokrajowcom poprzez zamieszczanie informacji w największych językach europejskich, ale nikt nie ma takiego obowiązku. To oni są u siebie, a Ty ich odwiedzasz. I rzeczywiście to wpis w duchu Cejrowskiego, on też jest zawsze przekonany o swojej racji.
OdpowiedzUsuńAle historia :D Bardzo lubię czytać takie przygody i czekam oczywiście na kolejne ;)
OdpowiedzUsuńSwietnie to napisalas! Tak mnie pochlonela Twoja historia, niczym najlepszy besteller;) Moglabys ksiazke napisac! Blog sie rozwija, jest coraz ciekawiej, a my poznajemy Cie od innej strony.. Inteligentna, wrazliwa, intrygujaca dziewczyna.. Tak wlasnie ja to odebralam. Pozdrawiam i trzymam kciuki:) Masz naprawde ogromny potencjal i talent!
OdpowiedzUsuńTekst super. Pod względem tematyki, jak i stylu :)
OdpowiedzUsuńBardzo przyjemny wpis, świetnie się czytało :) Jedynie bym się przyczepiła do określenia "wyblakłego granitu", bo to raczej trudne, żeby obrobiony granit "wyblakł", ale wybacz mi proszę geologiczne zboczenie ;)
OdpowiedzUsuńMiałam okazję spędzić w Chinach dwa tygodnie we wrześniu i zdecydowanie zgadzam się ze stwierdzeniem, że "Chiny to nie kraj, to stan umysłu". Co prawda wszędzie mieliśmy przewodników, ale brak znajomości angielskiego to olbrzymi problem. Raz wybrałam się z kilkoma znajomymi na pocztę w Luoyang i nie wiem, kto był bardziej sfrustrowany - my, czy pracownicy poczty. A chcieliśmy tylko wysłać kartki do Polski. Zaskoczyło mnie, że nawet w Szanghaju dogadanie się było ogromnym problemem.
A chińskie toalety są straszne, nic mi tam tak nie przeszkadzało, jak one. Poza tym Chiny mają w sobie coś tak osobliwego i niezwykłego, że myślę, że któregoś dnia tam wrócę ;)
Pozdrawiam serdecznie!
Wciągnęłam się, świetnie się czytało :)
OdpowiedzUsuńNapisałaś ten post rewelacyjnie! czyta się jak najlepszą książkę! nie mogłam się oderwać! Poproszę więcej takich postów!
OdpowiedzUsuńGenialnie opisane, świetnie się czytało. Chętnie poczytam więcej tego typu sprawozdań ;)
OdpowiedzUsuńNie chciałabym znaleźć się w takiej sytuacji jak Ty... Kompletnie spanikowałabym!
OdpowiedzUsuńHmm...mi sie to czytalo troche z ciezkim sercem, bo moj maz jest Chinczykiem, a Chiny to moj drugi dom, wiec poczulam duzo krytyki w tym tekscie, ale chyba moge sobie wyobrazic Twoje odczucia. Ja mowie po chinsku, wiec nigdy nie przeszlam tego typu trudnosci. Mysle, ze zeby lepiej poznac i zrozumiec Chiny i dostrzec ich wartosc musialabys wyjsc troche poza lotnisko i poczuc cieplo ludzi, smak jedzenia, itd..lotniska jak lotniska, moj maz byl przerazony lotniskiem we Wroclawiu, gdzie sluzba celna potraktowala go jak intruza i oczywiscie tez nie mowili po angielsku ;)
OdpowiedzUsuńZgadzam sie w 100%. Zapraszamy do poznania Chin i do nauki mandarynskiego (ktory, ciekawostka, ma najwiecej uzytkownikow na swiecie, 3 razy tyle, co angielski) :)
UsuńJest tylko dała drobna różnica, że ta większość jest skupiona w jednym miejscu. Po angielsku mówi się w Ameryce Północnej, Australii, Afryce Zachodniej i Południowej, w krajach jak UK, Indie, Nowa Zelandia, Singapur, Hong Kong. Angielski to język technologii, nawigacji, internetu. Angielski współdzieli wiele, choćby większość alfabetu, z francuskim (Afryka Zachodnia!), hiszpańskim (Ameryka Południowa!), niemieckim (Europa Zachodnia), nie daleko mu do łaciny. Nawet cyrylica czy greckie pismo nie leży daleko pod względem zasad. Chińskie pismo jest częściowo rozumiane w Japonii i w małym stopniu przez Koreańczyków, czy Tajlandczyków; dalej wszystko skupione na Dalekim Wschodzie. Chiński nie staje się popularny, bo otwiera drzwi na całym świecie, ale tylko dlatego, że otwiera drzwi do potężnych Chin.
UsuńAnonimowy ma dużo racji, dlatego mówi się, że angielski jest językiem międzynarodowym i że jest potrzebny i warto go znać - bo jak ktoś nie szuka dla siebie miejsca w Chinach, to język, którym się posługuje 1/6 świata, jest dla niego po prostu bezużyteczny ;) A jak znasz angielski, to Europa, Ameryka stoją dla siebie otworem. W dodatku przyswojenie podstawowego angielskiego to żadna sztuka, w przeciwieństwie do chińskiego.
UsuńBardzo ciekawie napisany post :) Przyjemnie się czytało.
OdpowiedzUsuńŚwietny tekst! Jak reportaż z najwyższej półki (swego czasu przeczytałam tego sporo) - opowiedzieć konkretną historię, żeby dawała szerszy obraz. Mistrzyni :)
OdpowiedzUsuńStale czytam, ale komentuję pierwszy raz, ostatnie dwa teksty bardzo mnie poruszyły. Keep doing :)
Ola
ja wiem, ze to jest fikcja literacka, ale nieladnie tak mowic o ludziach "szary" i "kolorowy" albo, ze "szarzy" sa niscy. to po prostu nieprawda. mnostwo biedniejszych ludzi ubiera sie w cekiny i krysztaly, a niektorzy sa wysocy. przeciez bycie czlonkiem klasy robotniczej to nie przynaleznosc do osobnej rasy. mieszkanke Singapuru podejrzewalabym o wieksza otwartosc umyslu, a ten tekst niestety brzmi jak chinskie wspomnienia osoby o bardzo waskich horyzontach. takie teksty pozbawia cie inteligentnych czytelnikow.
OdpowiedzUsuńJa się zgadzam z Cukrem. Do wewnętrznych Chin latam co 2 miesiące na 2 tygodnie - taka praca - i bardzo dobrze rozumiem podział na "szarych" i "kolorowych". To dobre określenie. W Pekinie czy Guangzhou tego tak nie widać, ale bardziej na zachód jak na dłoni widać tłum robotników w szarych, spranych kurtkach i barwną resztę - mniejszość. Niestety - tak to wygląda.
UsuńCoz, nie w kazdym kraju bedzie tak jak w Singapurze. Chiny szybko sie rozwijaja, a miasta takie jak Qingdao i Nankin (btw, Nankin odmieniamy przez przypadki), to duze miasta, ale w Chinach nie ogromne, wiec nie mozna zakladac, ze beda miec najlepsze lotniska. Zwlaszcza, ze miasta te sa stolicami prowincji, ale nie najwazniejszymi osrodkami kraju ;)
OdpowiedzUsuńNie zgodze sie tez z podzialem na ludzi, ktorym sie udalo i pozostalych - klasa srednia w Chinach rosnie i to wlasnie oni nosza najwiecej blyskotek i szpanuja telefonami, zeby sie pokazac i tez dlatego, ze taki tu styl. ;) Ci bogaci nie nie musza szpanowac i maja jednak zupelnie inny styl.
A co do tego krzyczenia, to bardzo wielu Chinczykow po prostu mowi w taki sposob, zwlaszcza jesli sa czyms przejeci. To brzmi jakby na kogos krzyczeli, ale wcale nie oznacza, ze sa niemili.
Tekst generalnie ewidentnie z perspektywy kogos z zewnatrz, kto nie mial wczesniej stycznosci z Chinami - jak tu pierwszy raz przyjechalam, mialam podobne wrazenia. Teraz, mieszkajac tu juz 9 miesiac, dostrzegam roznice.
Pozdrowienia z Nankinu, ;)
Beata
Cuksze musisz czytać wiele książek skoro posiadasz taki spory zasób słów... Jakiego rodzaju książki czytasz? Moglabys coś polecić? ^_^
OdpowiedzUsuńNie mogłam się oderwać od lektury
OdpowiedzUsuńniesamowita przygoda świetnie napisana poczułam wręcz to słońce na skórze
Uwielbiam
Cukrze, uwielbiam twój styl pisania. Podziwiam to w jaki sposób operujesz językiem. Nie używasz wcale żadnych zapierających dech w piersiach metafor, wielkich słów, a jednak potrafisz przekazać swoje myśli w sposób nie tylko przystępny ale po prostu... ładny (o widzisz, tu się kłania fakt, ze jestem twoim zupełnym przeciwieństwem..) To się właśnie nazywa talent, prawdziwy talent! Właśnie dlatego z niecierpliwością czekam na kolejne wpisy kulturowe, chociaż przywiodło mnie tu zainteresowanie azjatyckimi nowinkami kosmetycznymi. Myślę, że jest tak z większością twoich stałych czytelników :) Niezmiernie się cieszę, że prowadzisz tego bloga, że zawsze znajdujesz czas dla swoich czytelników pomimo szybkiego trybu życia. Jeśli kiedyś zdecydujesz się zawrzeć swoje doświadczenia z długiego pobytu w Azji w książce, to będę pierwsza w kolejce by ją kupić. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam dokładnie Twój wpis. Zdaje się, że przeżyłaś bardzo standardowe, jeszcze nie aż tak bardzo konfundujące doświadczenie "chińskie". Tak naprawdę problemu z komunikacją są zawsze, ale znajomość języka rozwiązuje naprawdę mnóstwo problemów i też czasem ułatwia właśnie przebrnęcie przez różne procedury. Mi się Chiny bardzo podobają, Kultura zachodnia nie do końca ze zrozumieniem podchodzi do tematu. Wielu Chińczyków wbrew pozorom to bardzo mili ludzie. Nawet Pan koło Ciebie, pomimo tego jak musiał być sparaliżowany faktem, że koło niego siedziałaś przykrył Cię kocem. :)
OdpowiedzUsuńświetny tekst (jak zwykle :p)! Przypomina mi wiele sytuacji których byłam świadkiem w Polsce... Nie na lotniskach co prawda (tutaj muszę przyznać, że usługi są wręcz na najwyższym poziomie) lecz na dworcach PKP... Zupełna porażka. Kraj sobie nie poradził ze wzrastającym zainteresowaniem, napływem turystów i obcokrajowców pracujących w polskich filiach zagranicznych firm w dużych miastach. Jest tak jak było te 10, 15 lat temu, kiedy Polska była jeszcze zupełnie innym krajem niż teraz - na dworcach pracują w większości stare babinki, ledwo widzące pomimo swoich grubych szkieł, upierdliwe jak stare dobre panie ze Społem. Nawet na tych dużych dworcach na których obcokrajowcy pojawiają się codziennie. W zeszłym roku w Krakowie wracałam z festiwalu Selector, nad ranem kolejki zaczynają się już formować. Przede mną i koleżanką zagubiony Koreańczyk próbujący dostać się do jakiejś mniejszej miejscowości pod Wrocławiem. W okienku na oko 50 letnia kobieta niemal w stanie przedzawałowym poci się starając się mu przekazać, że z Krakowa dojedzie tam wyłącznie z dwiema przesiadkami, oczywiście po polsku. Im bardziej chłopak okazuje że nie ma pojęcia o co chodzi, tym bardziej kobieta się wścieka. Ludzie w kolejce się frustrują, klną, bo im pociągi uciekają, ja zmęczona, ledwo stoję na nogach, wreszcie zdecydowałam się pomóc biedakowi który na szczęście po angielsku mówił płynnie. Nie omieszkałam przy okazji upomnieć okropnie niemiłej bileterki, która postanowiła się na mnie wyładować, krzycząc, wyzywając, aż ludzie w kolejce zaczęli mnie bronić... Coś okropnego. Piękna wizytówka dla "europejskiego" kraju. Rozmawiając potem z (przemiłym!) chłopakiem dowiedziałam się, że to niestety nie była pierwsza sytuacja tego typu jakiej w Polsce doświadczył, nie zawsze znalazła się w kolejce osoba będąca w stanie chociaż trochę przetłumaczyć kiedy pojawił się problem. Wstyd, po prostu wstyd..
OdpowiedzUsuńZgadzam się to jest wstyd dla nas w końcu niby taki europejski kraj niby w unii a zero jakiejś edukacji angielskiego chociażby na dworcach pkp. Dlatego kiedy przylatują,odwiedzają mnie znajomi zawsze ich odbieram wszystko tłumacze jak i co.. Gdybym widziała takiego biednego Koreańczyka walczącego pod kasą też bym pomogła. Miałam sytuacje kiedyś że pan zapytał mnie po angielsku jakim autobusem dojedzie do centrum Gdyni byłam bardzo młoda i język angielskiego nie znałam więc nie mogłam pomóc choć bardzo się przejęłam jego losem. Ale jakoś sobie poradził. :)
UsuńJak i znakomitej reszcie, mnie również wpis BARDZO się podobał, taki inny, taki interesujący, taki nowy :) Wpisy tego typu byłyby bardzo mile widziane przeze mnie na Twoim blogu, bo czytało się to z zapartym tchem, naprawdę wspaniale napisany tekst, przemyślany, prawdziwy, można było poczuć ciężką atmosferę, panikę, lęk, zmęczenie i wreszcie ulgę - czytając w wygodnym fotelu, z kubkiem ulubionej herbaty przed nosem! Jeśli miałabyś czas i ochotę, to jakbyś spisała więcej swoich przygód w tym tonie, to z pewnością nie tylko ja byłabym zachwycona.
OdpowiedzUsuńDziękuję i pozdrawiam! :)
Chętnie bym spisała więcej, niestety... przygód brak ;D
Usuń"Budzi się we mnie bunt - dlaczego nikt nie zadał sobie trudu nauczenia się angielskiego? " - bardzo mnie dziwi, że kogoś w ogóle mógł oburzyć ten fragment. Niestety, postępująca globalizacja wymusiła na nas wybranie jednego, uniwersalnego języka który trzeba dla własnego bezpieczeństwa znać choć w najmniejszym stopniu, a że został nim akurat angielski? Trudno. Jeśli nie byłby to angielski, ale francuski albo właśnie chiński, co by to zmieniło? Jeśli tylko "zahaczamy" o jakieś miejsce można oczekiwać, że personel który notabene od tego jest, wyjdzie nam na przeciw i pomoże. Osobiście uważam, że nauczenie się choć kilku podstawowych zwrotów w języku kraju który się odwiedza to oznaka szacunku i dobrych manier, a w dodatku nie zajmuje dużo czasu, więc dlaczego nie? Podam przykład Francuzów - znani ze swojej niechęci do angielskiego ale mało osób zdaje sobie sprawę z tego, że statystyki troszkę kłamią. Wielu Francuzów, zwłaszcza dzisiaj posługuje się angielskim na zdecydowanie komunikatywnym poziomie - lecz lubią to ukrywać, czekając najpierw na oznakę tej minimalnej "kultury" z naszej strony. Francuz zaczepiony na ulicy po angielsku najpewniej zignoruje, ale jeśli zagadniemy chociaż tym zwykłym "parlez vous francais" sytuacja może wyglądać już z goła inaczej! Myślę, że wyposażenie się w rozmówki to zdecydowanie dobry pomysł, lecz stwierdzenia, że nikt nie ma obowiązku się uczyć angielskiego? Nie bez powodu dzisiaj normą jest, że dzieciaki już od przedszkola uczęszczają na lekcje, DARMOWE przez całe następne lata edukacji. Jeśli nie potrafią z nich choć minimalnie skorzystać... Czy nie jest to proszenie się o tego typu problemy w przyszłości? (mówię tu głownie o europie, itd. ponieważ tu mieszkam, wiem że z angielskim w szkołach azjatyckich może być inaczej) Angielski ma już taką naturę, że naprawdę wystarczy bardzo mała jego znajomość by sobie znacznie ułatwić życie i bardzo mnie cieszy, że jego nauka jest tak promowana.
OdpowiedzUsuńDziękuję za świetny tekst!
Tak jak piszesz o Francuzach.. Ja mam wrażenie, że jest z Japończykami. Gdy rozpoczyna się konwersację pytając ich w ich języku, czy możemy się porozumieć po angielsku, nagle każdy zna choć kilka słówek.
UsuńNiestety z chińskim nie jest łatwo.. Ja znam kilka podstawowych zwrotów, ale.. ZAWSZE gdy próbuje ich użyć, okazuje się, że Chińczycy nawet nie zrozumieli, że mówię ich językiem xD Niestety język tonalny jest bardzo trudny do nauczenia się :(
Ooo, a więc to działa chyba wszędzie :) No bo czy nie jest to ujmujące, kiedy i nas ktoś próbuje zagadać najpierw po polsku, choćby i nieudolnie? Tego się NIE DA w specjalny sposób nie docenić. My się postaraliśmy, to i dla nas się będą starać. Niestety, nic za darmo nie ma, a w tym wypadku cena wielka nie jest, więc uczmy się i poszerzajmy horyzonty - chociaż odrobinkę :p
Usuńnic za darmo nie ma :/ ehhh z takim tokiem myslenia to ten swiat daleko nie zajdzie, co najwyzej do samozaglady. powaznie takim wielkim problemem jest pomoc obcokrajowcowi, ktory mowi tylko i wylacznie po angielsku a nie uczy sie w domu kilku zwrotow z kraju do ktorego sie wybiera? nie wydaje mi sie by nauczenie sie kilku zwrotow w jakims jezyku poszerzylo czyjes horyzonty.
UsuńBardzo fajnie się to czytało. Ciekawie i fajnie. Chiny nadal mnie intrygują, a na lotniskach z tym kraju powinni znać chociaż, podstawy. Albo mieć z 5 osób które perfekcyjnie znają.
OdpowiedzUsuńNo ale nie nasze państwo, nie zrozumiemy :)
Strasznie mi się spodobało. Zdaje się, że idealnie oddałaś tę "brudną" atmosferę panującą podczas Twojej podróży. Nie wiedziec czemu, scena z kocem od tego Pana mnie tak jakoś, wzruszyła (?) Reszta Chińczyków zdawała się byc rozdrażniona, zainteresowana tylko sobą i swoim celem, stosunek do innych na "odczep się". A tu proszę: osoba Pana w szarym wykazała, że mimo takiej atmosfery znaleźc można choc cień otuchy. Mały gest, a jaki poruszający.
OdpowiedzUsuńCiekawa przygoda ;D
Zdajesz sobie sprawę, że masz talent literacki? Może nie jakiś ogromny, ale mogłabyś spróbować pisać :)
OdpowiedzUsuńSylwia
a próbowałaś się porozumieć po koreańsku? jestem ciekawa jak w Chinach wygląda sytuacja z azjatyckimi językami;)
OdpowiedzUsuńCzytałam to jak książkę <3 Masz ogromny talent do pisania :-)
OdpowiedzUsuńPodziwiam Cię i z doświadczenia wiem że takie przygody tylko nas kształtują na przyszłość. Mieszkam w Norwegi i tutaj na szczęscie prawie każdy mówi po angielsku. Raz jeden jedyny spotkałam się z nieznającym angielskiego kierowcą autobusu, który miał zawieźć mnie na prom osobowy. Owszem zawiózł mnie ale na inny, samochodowy, który transportował ludzi na inną wyspę. Niesamowite doświadczenie ;)
OdpowiedzUsuńA zdawałoby się, że ktoś, kto pracuje w miejscu, gdzie codziennie przewijają się obcokrajowcy, powinien znac choćby ten nieszczęsny angielski...
OdpowiedzUsuńNormalnie jak opowiadanie! Wszystko fajnie napisane.
OdpowiedzUsuńPrzyłączam się do podziwu... nie wiem czy odważyłabym się na podróż do Chin czy Tajlandii...
Wciągająca opowieść :) Pisz dalej, jeśli tylko masz ochotę. Chętnie będę śledzić Twoje przygody :>
OdpowiedzUsuńPrzepraszam że tutaj, tak z buciorami, nie na temat. ale wiadomość wysyłana 2x przez Bazar pozostała bez odpowiedzi (może jakiś błąd)
OdpowiedzUsuńJaki makijaż masz kochany Cukrze na sobie w filmiku o stroju dla kociary (2 pierwsze zestawy-chodzi i o krem BB w szczególności :), daje wrażenie takiej połyskującej, srebrnej poświaty, mocno inne wrażenie daje od tych które masz na ostatnich filmikach.
pozdrawiam
Ania
Jak już wiele osób poniżej chwaliło, masz fajny styl i zazdroszczę zasobu słów :) ja od trzech lat mieszkam za granicą i mimo, że w domu mówię po polsku czytam polskie książki, to czasami naprawdę ciężko mi się wysłowić. Czy radzisz sobie z tym w jakiś specjalny sposób czy po prostu "tak masz"?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Polka podbija Chiny!
OdpowiedzUsuńWydaje sie proste: paszport, ale nie skądże przecież to Chiny. Tu coś jest proste jedynie jeżeli jest w 100% chińskie XD
a o wizach nie słyszałaś? nie wszędzie wystarczy paszport, np. do USA czy do Rosji z PL też się nie dostaniesz mając paszport.
UsuńAch! Jak Ty pięknie piszesz! Jakbym czytała najprawdziwszą książkę podróżniczą! Wstyd przyznać, ale dotąd oglądałam tylko azjatyckocukrowe filmiki na YouTube... teraz tak przypadkiem wpadłam tutaj, i... Zostaję, ojej, zostaję, i będę czytać i czytać! :-)
OdpowiedzUsuńOpisałaś to w taki sposób, że czułam się, jakbym czytała scenariusz filmowy :D Wiele słyszałam o Chinach, ale wyobrażałam sobie ten kraj jako bardziej przyjazny - mimo wszystko ;)
OdpowiedzUsuńPiszesz jak rasowa dziennikarka! :) Już dawno nie czytałam tak pasjonującego tekstu. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńZazdroszczę takiej podróży! Ja najdalej byłam w Turcji:)
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam tekst jednym tchem, naprawdę ładny styl pisania bardzo wciąga. Muszę przyznać że czytając to przypomniały mi się niektóre książki H. Murakamiego on choć dodaje o wiele więcej szczegółów i przemyśleń bohaterów to wydawało mi się to jakoś do siebie podobne bo czułam się jakbym była tam razem z tobą tak to wszystko przeżyłam. Wydaje mi się że tak jak seria o Singapurskim życiu tak i takie wpisy są na prawdę świetne ! Bardzo fajnie i przyjemnie się je czyta i szczerze powiedziawszy wole takie urozmaicenie niż non stop sztywno trzymać się jednej tematyki "urody" i makijażu. :) W końcu trzeba jakoś urozmaicać bloga by nie był zbyt szablonowy i nudny, a widać po czytelnikach że wielu takie wpisy się spodobały. :) Więc czekam na więcej o ile takie będą. I zgodzę się z resztą osób że wątek z "szarym" chińczykiem przykrywającym cię kocykiem jest naprawdę wzruszającym. I nie śmiem powiedzieć że to pokazuje jacy naprawdę w duchu są Chińczycy.. ciepli i mili ludzie. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam z Gdyni :)
Cukrze potrzebuje twojej pomocy. Pamietam, ze miałaś wpis albo filmik na temat plam na skórze po trądziku. Nie mge go za Chiny znaleźć, czy mogłabys mnie trochę nakierowac?
OdpowiedzUsuńNie wiem jak sie pozbyć tego świństwa, plamy pozostają a ja niestety mam tendencje do mechanicznego usuwania wroga :/ z tego co pamietam tez mówiłam ze będąc młoda myślała ze jak dorośnijcie i samo sie zagoi, ja tez juz 20 na karku a jakoś nie znika! Dodatkowo boje sie ze zrobią mi sie te okropne dziury :(
Hej, nie mam takiego filmiku, ale kilka razy wspominałam, że zaniedbałam pory na policzkach (liczyłam że same gdzieś znikną) i niestety porobiły mi się blizny typu "ice-pick" - w moim przypadku są małe, ale to ten sam typ.
UsuńA próbowałaś domowych masek z kurkumy i fasolki mung? Są tutaj opisane na blogu i polecam poczytać komentarze - wiele osób pisało o ogromnej poprawie uzyskanej za pomocą tych bardzo tanich i naturalnych maseczek.
O to wlasnie o ta wzmiankę mi chodziło.
UsuńDzięki, wyprobuje :)
Doskonale rozumiem co czułaś. Spędziłam w Chinach pół roku (zaraz wracam na kolejne) i zawsze na lotnisku były problemy a znajomość angielskiego nawet na głównych lotniskach (Pekin) ograniczała się często do kilku słów. Główna zasada to "nic nie wiadomo", połowa lotów jest anulowana lub przesuwana a informują o tym w ostatniej chwili. Raz po anulowaniu krążyliśmy godzinę po lotnisku odsyłani z miejsca na miejsce, by dostać nowy bilet (miejscowi nie mieli tego problemu); na kontroli bezpieczeństwa po spojrzeniu na paszport cofnęli nas do... kontroli bezpieczeństwa dla pracowników (w obu nie mówiono po angielsku prócz "there" i czekaliśmy na kogoś mówiącego więcej, by powiedzieć, że tak nam kazano, ale nie wiemy czemu; innym razem usłyszeliśmy, że pomimo kupionych biletów nie ma dla nas miejsca w klasie ekonomicznej, dostaliśmy miejsca w klasie biznes na przeprosiny. A stewardesy Air China na trasie Pekin - Monachium niby mówią po angielsku, ale z takim akcentem, że połowę nie rozumiałam. Chiny są świetne dla lubiących przygody ;)
OdpowiedzUsuńWiem, że raczej nie odpowiesz, ale spróbuję :)
OdpowiedzUsuńMasz jakieś sposoby na powiększenie ust? Tylko nie botoksy czy powiększanie konturówką coś nowszego? :) Marzą mi się usta jak Anne Hathaway :>. Ostatnio zaczęłam tak na nie patrzeć, są małe może trochę pełne i to mój wielki kompleks. Do tego trochę duży nos, a gdyby usta byłyby większe zatuszowałyby go. Zrobisz o nich kolejnego posta? :) Pozdrawiam!
Cukierku! Mam pytanie odbiegające od tematu, ale jestem ciekawa czy sama podcinasz swoja grzywkę? Bardzo mi się podoba, a ja swojej nie mogę ujarzmić :p Może jakiś filmik na ten temat? :) Pozdrawiam moją ulubioną blogerke!! ^_^
OdpowiedzUsuńJakie 'systemy rozrywki' na pokładach linii lotniczych istnieją?
OdpowiedzUsuńPodczas lotów długodystansowych w oparciu przed Tobą jest ekran dotykowy lub z pilotem, na którym możesz oglądać filmy, seriale, słuchać muzyki, czytać książki lub grać w gry.
UsuńTroche zniesmaczylas mnie tym oburzeniem, ze ktos ''moze nie znac podstawowego angielskiego''. Chiny przoduja, Chiny sa wszedzie, Chiny maja wszystkich w garsci. W przyszlosci chinski bedzie jezykiem, ktory wszyscy beda musieli umiec. Poczytajcie sobie o tym :P
OdpowiedzUsuńnie kazdy musi znac angielski, bo mozna znac 5 innych jezykow a akurat angielskiego nie ALE jesli pracujesz na lotnisku gdzie spora czesc ludzi to obcokrajowcy to OBOWIĄZKIEM powinna byc znajomosc jezyka miedzynarodowego. rozumiesz?
UsuńZadziwia mnie, ze osoba która przebywała tylko i wyłącznie na chińskich lotniskach wypowiada się na temat Chin w taki sposób...A jeszcze bardziej smieszy mnie Twoje oburzenie, że nikt tam nie zna angielskiego!! A czy jezykiem urzedowym Singapuru nie jest przypadkiem chinski? Czy to nie jest NAJLEPSZE środowisko do nauki tego języka? Skoro wiesz, że podróżujesz po Azji i jesteś w Chinach... samym angielskim świata nie podbijesz.
OdpowiedzUsuńMoze to taka lekcja na przyszłość by zainwestowac w języki. A nie od razu negatywnie oceniać. Hah, naprawde....
nastepna yntelygentka :D nie rozumiesz, ze jej chodzi o to, ze lotnisko to spotkanie osob roznych narodowosci a jako, ze jezyk angielski jest miedzynarodowym to jego znajomosc powinna byc obowiazkowa przy pracy na lotnisku. szkoda zeby kazdy czlowiek mial sie uczyc kazdego jezyka z danego kraju do ktorego sie wybiera!!?? ty tak robisz? po to jest jezyk miedzynarodowy by ulatwic komunikacje miedzyludzka w takich sytuacjach ale ty jak widac nic nie rozumiesz :D ma sie uczyc chinskiego bo czasami ma przesiadke w tym kraju :D no smieszna jestes.
Usuńaha i swoja droga ciekawe ilu obcokrajowcow podrozujacych przez lub do polski uczy sie w tym celu naszego jezyka :D:D:D
UsuńFantastyczna historia :)
OdpowiedzUsuńNiestety ale nie zgodzam sie z tym postem. Chiny to piekny kraj, jest w pierwszej trojce najczesciej odwiedzanych miejsc przez turystow.
OdpowiedzUsuńZalezy na kogo trafisz, ale na lotnisku zawsze idzie kogos znalezc z kim sie dogadasz i jest w stanie Ci pomoc.
W miastach typu Pekin, Szanghaj wiekszasc osob zna angielski. Przy lotach miedzynarodowych moj sasiad siedzacy obok zawsze wlada lepiej angielskim niz ja. Przy lotach wewnatrz Chin, ludzie sa przyjazni nawet jezeli ktos nie zna perfekcyjnie to stara sie porozmawiac zapytac skad jestem, co robie, gdzie mieszkam. Zreszta co tu duzo mowic, nigdy nie latalam. Moj pierwszy lot - Chiny rok temu w wieku 20/21 lat. Do tej pory uwazam ze lotniska w Chinach sa przyjazne i czytelne. Bardziej niz niemieckie gdzie np. w Dusseldorf wiekszasc obslugi zwraca sie do mnie po niemiecku. Do tej pory jedyne slowo w jezyku chinskim jakie znam to dziekuje i jak widac zyje ;) Badz co badz mam w domu tlumacza ale wiadomo ze sama tez wychodze z domu, robie zakupy, jezeli latam to tylko sama i do tej pory nie mialam zadnego problemu z dogadaniem sie ;)
Nie zgadzam sie z tym wpisem, jeśli pojechalabys do większego miasta z pewnością bys sie dogadała- moja siostra siedzi w Chinach juz ponad 3 lata i mówi, ze rzadko ma trudności z porozumiewaniem sie... Zalezy od miejsca, nigdy nie jest tak, ze w każdym miejscu w Chinach nie bedzies mogła sie dogadać... Bardzo krytyczny wg mnie był ten wpis, ale nie dziwie sie, gdybym coś takiego przeżyła tez nie wypowiadalabym sie dobrze na temat Chin :P
OdpowiedzUsuńJa przekraczałem granicę lądową od strony Rosji i celnik dostał szału na widok innego paszportu niż pozostałe. Rosjanie ze śmiechem musieli mu tłumaczyć że poza Chinami nie wszystkie paszporty wyglądają tak jak rosyjski.
OdpowiedzUsuńMimo wszystko polecam pójść na żywioł i jechać do Chin bez osoby mówiącej po chińsku. Da się porozumieć na migi i pokazując znaczki w przewodniku. Jest to oczywiście trudne i męczące, ale satysfakcja płynąca z powodzenia takiej operacji to jedno z najlepszych doświadczeń podróżniczych.